Strona główna  >  Gimnazjum i Liceum  >  Z życia szkoły  >  Wycieczki klasowe  >  Pomorze czerwiec 2010
Wycieczka Pomorze
Wycieczka na Pomorze

We wtorek, 8. czerwca, wyjechaliśmy do Trójmiasta. W wycieczce uczestniczyły wszystkie klasy pierwsze wraz z wychowawcami. Po 10-ciu godzinach dotarliśmy do twierdzy krzyżackiej w Malborku. Następnie dojechaliśmy do pensjonatu "Kamila" w Chłapowie. W ciągu czterech dni zobaczyliśmy: wybrzeże klifowe, Centrum Edukacji i Promocji Regionu w Szymbarku, Sowiński Park Narodowy, Łebę, Gdynię, Gdańsk. Weszliśmy również na Wieżycę. Nie obeszło się bez chodzenia na plażę. Uważam, że wycieczka była ciekawa.

Relacja Filipa Postępskiego (IGC)

Wyjazd na wycieczkę - jak zawsze wczesnym rankiem. Wszyscy dotarli punktualnie i po sprawnym zapakowaniu bagażu do luku ruszyliśmy na północ. Czekała nas długa trasa: przez Warszawę do Malborka, a potem dalej aż do Władysławowa! Pierwsza integracja, rozmowy, żarty, słuchanie muzyki, trochę drzemania i telefonowania. Przy przejeździe przez stolicę łykamy nieco historycznych i geograficznych informacji, próbujemy zlokalizować z okna autokaru znane budowle, z niepokojem patrzymy na wysoki poziom Wisły. Pierwszy długi postój - zamek w Malborku. W planie zwiedzanie obiektu z przewodnikiem: podziwiamy sale, refektarz, kuchnię, skarbiec, krużganki, kościół, muzeum broni i monet. Po opuszczeniu zamku niejeden z uczestników już czuł się przeniesiony do innej epoki, na co dobrze były przygotowane miejscowe stragany. Nie obyło się bez zakupu broni (drewniane miecze i kusze) i strojów i stosownej prezentacji rycerzy :). Na wybrzeże dotarliśmy pod wieczór, w sam raz by jeszcze zdążyć na obiadokolację, szybkie rozlokowanie w pokojach i ... spacer na powitanie morza. Nikt nie miał w planie kąpieli, ale jak powitanie to powitanie :)! Uściskom nie było końca :). Jedni dali się morzu "pocałować" w obute stópki, inni w kolanka, a inni byli cali mokrzy (ach te fale!!!) Dobrze, że przy brzegu było płytko i do domu tylko parę minut:).


Rano wczesna pobudka - ale pogoda niewyraźna. Po śniadaniu wyjechaliśmy najpierw na Rozewie. Przy zamkniętej latarni zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie, posłuchaliśmy co należy wiedzieć o tym miejscu i, nie mogąc utrzymać nadmiaru energii w większym skupieniu, udaliśmy się dość stromą ścieżką leśną na opaskę betonową - czyli zabezpieczenie brzegu morskiego poniżej skarpy z latarnią. Widok leżących kamieni ładnie wyszlifowanych przez fale zachęcił do "puszczania kaczek", co z kolei nie do końca było szczęśliwym pomysłem. Za chwilę już po opatrzeniu jednej głowy wspinaliśmy się na górę i ... zamiast do Łeby udaliśmy się do Pucka celem obejrzenia zranienia przez fachowca szpitalnego. Czas oczekiwania na werdykt lekarza pozostali umilili sobie pobytem nad Zatoka Pucką: spacer, zdjęcia z łabędziami, odkrycie kiosku z lodami i goframi, karuzela, samochodziki (okazało się, że niektórzy jeszcze się tam mieszczą:) ) i inne atrakcje. Zainteresował się nami nawet pan burmistrz Pucka sądząc, że jesteśmy oczekiwaną grupą z terenów zalanych powodzią. Bardzo troskliwie wypytywał nas o dalsze plany, służył radą wymieniając atrakcje okolicy i dodawał ducha, że na pewno uda nam się jeszcze wszystko obejrzeć. Z opóźnieniem wyjechaliśmy drugi raz w kierunku Łeby. Po drodze mijaliśmy okolice Żarnowca z niedokończoną elektrownią. Gdy dotarliśmy do wejścia do Słowińskiego Parku Narodowego było już słonecznie i ciepło :). Zajęliśmy miejsca w dwóch kolejno jadących "pociągach" o lokomotywach w postaci samochodów napędzanych energią elektryczną. Pięć kilometrów asfaltem zacienioną aleją pokonaliśmy bez zmęczenia i przez wspinaczką na Górę Łącką dokładnie przestudiowaliśmy mapkę terenu poznając lokalizację ważnych punktów, omawiając trasę wyprawy i zasady zachowania w parku narodowym. Już po chwili wspinaliśmy się dzielnie na wielką górę piasku. Bose stopy wreszcie z radością powitały powrót do dzieciństwa. A na szczycie wszyscy poczuliśmy się jak dzieci w piaskownicy. I CAŁY PIACH JEST NASZ!!! Były więc zawody na bieganie z górki i pod górkę, kopanie dołów, zakopywanie Konrada i chowanie w piachu całej nogi Filipa, opalanie na słońcu i pod zasłoną z wielkiej bluzy, kanapki, odpoczynek. Potem krótka wędrówka i już jesteśmy nad wodą. Znowu niektórzy musieli się przywitać :), by potem wyschnąć w czasie pięciokilometrowego marszu plażą. Niektórzy słuchali szumu fal, inni rozmawiali, jeszcze inni taszczyli lub ciągnęli spore znaleziska. Świeże powietrze i ruch dobrze wszystkim zrobiły. Po powrocie do wejścia do parku wspięliśmy się jeszcze na wieżę widokową, by z góry spojrzeć jeszcze na to, co widzieliśmy na mapie i w terenie - porośnięta lasem mierzeja, która już zamknęła zatokę tworząc Jezioro Łebsko. Zmęczeni wróciliśmy do autokaru - czekało nas jeszcze sporo jazdy zanim zobaczymy obiadokolację. Młodzi są jednak nie do zdarcia!!! Wysiłku było za mało - zaczęły się więc rozgrywki w kosza i siatkę, a gdy się rozpadało - w mafię i w karty. Jak tu potem wszystkich ułożyć do snu ...?



Trzeci dzień był wyprawą na Kaszuby - do Szymbarku, gdzie mieści się regionalny ośrodek krzewiący tradycję Kaszubów i pamięć o losach mieszkańców, którzy wyemigrowali do Kanady lub byli wywiezieni na Syberię. Przewodnik - rodowity Kaszub uczył nas nazw kolorów, przedmiotów, śpiewał piosenkę po kaszubsku. Opowiadał o wielu ciekawostkach (najdłuższa deska, największy stół), oprowadzał po domku sybiraka, domku trapera, ziemiance, pociągu z bydlęcymi wagonami, jakimi wywożono na zsyłkę, na wschód, kościółku. W każdym zdaniu słychać było patriotyzm i wielki szacunek dla tych, którzy w tych stronach żyli wcześniej, a zachowali tradycję ojców i żyli nią na obczyźnie. Dobrze, że tak młodym uczestnikom opowiadał te dzieje ktoś w wieku ich dziadków, kto wiele wie, wiele widział, zawsze uczestniczy w obchodach Dnia Sybiraka i styka się osobiście z potomkami dawnych Kaszubów - emigrantów i zesłańców. Ostatnią atrakcją był domek do góry nogami (budowany od komina wbitego w ziemię), w którym jeszcze na dodatek ściany nie były prostopadłe do podłoża. Nawet "najtwardsi zmiękli" - błędnika nie dało się oszukać! Po odpoczynku podjechaliśmy jeszcze do punktu w którym wybudowana jest wieża widokowa na Wieżycy. Widok na okolicą był rzeczywiście imponujący! Lasy, wstążeczki rzek, jeziora ... W drodze powrotnej do Władysławowa wstąpiliśmy jeszcze do Gdyni. Tu mieliśmy czas na zwiedzanie statku stojącego u nabrzeża, spacer i odpoczynek. Młodzi są jednak nie do zdarcia:). Mimo upału, po obiedzie wracają siły: znowu mecze (nawet mimo deszczu), a bardzo późnym wieczorem ostatni spacer nad morze - pożegnanie tym razem już bez większych czułości.

Zdjęcia z Kaszub
Zdjęcia z Kaszub

Ranek rozpoczął się intensywnym pakowaniem i porządkami. Po śniadaniu wyruszamy już na południe, ale w drodze do domu mamy jeszcze w planie zwiedzanie Gdańska. Spotkaliśmy panią przewodnik w Oliwie i w jej towarzystwie udaliśmy się na krótki koncert organowy do katedry. Zaraz potem przeszliśmy alejami pięknego, kolorowego parku. Zajrzeliśmy też na krótko do palmiarni. Po przejeździe do Gdańska ruszyliśmy na Starówkę. Wędrowaliśmy po wąskich uliczkach podziwiając stare, kolorowe kamienice, stragany z różnymi atrakcjami turystycznymi. Koniec zwiedzania wypadł w Kościele Mariackim. Tu obowiązkowo weszliśmy na wieżę - i warto było pokonać wszystkie schody, zobaczyć dzwony i panoramę miasta. Na Długim Rynku godzinka czasu wolnego pozwoliła na zakup pamiątek i spod Neptuna wyruszyliśmy do nabrzeża, skąd statkiem wycieczkowym pojechaliśmy w kierunku Westerplatte. Trudno nam jednak było skupić się na zapamiętaniu podawanych informacji, oglądaniu budynków, statków i dźwigów portowych widocznych ze statku czy wsłuchaniu się w muzykę, którą załoga chciała nam umilić przejazd. Jedną z uczennic bardzo bolało kolano. Nie pomogły rady członków załogi ani okłady z lodu, skończyło się wezwaniem karetki na Westerplatte. Pozostali statkiem powrócili do Gdańska i w oczekiwaniu na efekt konsultacji w szpitalu korzystali z czasu wolnego na Starówce. Po około godzinie, już w strugach deszczu, wszyscy wracaliśmy do autokaru. Teraz, po koniecznej zmianie przemoczonego ubrania, wyruszyliśmy już w drogę do domu. Ostatnią atrakcją okazał się smakowity obiad. Zadowolił on i niejadków, i grymaśników, i tych co zawsze wolą pizzę ... Rozmiar i smak schabowych był niepowtarzalny! :) Do Lublina dotarliśmy już dobrze po północy. Teraz tylko - do domu, do wanny i spać ... Dobrze, ze przed nami jeszcze prawie cały weekend. Może uda się odpocząć po tym intensywnym wyjeździe :).